Wywiad Agaty Matysiewicz

 

Autor wywiadu: Agata Matysiewicz

Aby bliżej poznać historię gminy Kosakowo w XX wieku oraz zwyczaje, obrzędy, legendy, wierzenia i inne ciekawe wydarzenia w regionie, postanowiłam spotkać się z autorem wielu książek takich, jak: „Ku morzu”, „Miłość przy rakietach”, „Bajania starego Detlaffa”, „Kolory przeszłości” czy „Goście rewskiego strądu”. Wywiadu udzielił mi człowiek o wielkiej wiedzy historycznej i nie tylko – komandor, doktor, poeta i prozaik – Pan Zygmunt Miszewski.

Agata Matysiewicz: Witam Pana. Proszę powiedzieć jakie są początki Gminy Kosakowo?

Zygmunt Miszewski: Gmina Kosakowo jako twór administracyjny formalnie sięga roku 1872, zaś historia jej ziem ginie w odległych czasach neolitu. Dokonane w latach 80 – tych XX wieku odkrycie osady ludzi z tego okresu na terenie Rewy pozwala na takie stwierdzenie. W VI – V wieku przed naszą erą osiadły tryb życia na Kępie Oksywskiej wiedli ludzie niesłowiańskiego pochodzenia. Potem w IV wieku n.e. byli tutaj Goci, wreszcie Słowianie. W VII wieku wybudowali na Kępie Oksywskiej grody na Oksywiu, Obłużu i Dębogórzu. Około X wieku rządzą już tutaj Piastowie. Od XIII do końca XVIII wieku ziemia oksywska, czyli cała Kępa, należy do klasztorów Norbertanek i Cystersów. Okres rozbiorów 1772 – 1920 to przynależność do państwa niemieckiego. Od roku 1920 – Polska.

Agata Matysiewicz: Chciałabym poznać zwyczaje i przesądy, które panowały na terenie gminy Kosakowo. Czy mógłby mi Pan o tym opowiedzieć?

Zygmunt Miszewski: Chcąc mieć zdrowe dziecko kobieta w ciąży musiała przestrzegać następujących zakazów: nie wolno było jej patrzeć przez małe otwory, bo dziecko może mieć zeza; niewskazane było wpatrywanie się w płomień, ponieważ dziecko może  mieć czerwone plamy na ciele; niewskazane było przewiązywanie się w pasie, bo dziecko może okręcić się pępowiną. Wierzono, że nie należy poddawać się nagłemu strachowi, gdyż np. ciężarna w tym momencie, gdy zobaczy mysz i się jej wystraszy, może urodzić dziecko ze znamieniem; przy wpatrywaniu się matki w zwierzęta, dziecko mogłoby przyjąć jakieś cechy zwierzęce. Należało również unikać posługiwania się przy czynnościach domowych tylko lewą ręką, bo dziecko mogłoby zostać mańkutem.

Agata: Kobiety rodziły w szpitalach tak jak dzisiaj?

Zygmunt Miszewski: Matki rodziły w domu przy pomocy miejscowych pań: akuszerka z Pierwoszyna – Marjanna Santowska (we wrześniu 1939 roku w swoim obejściu założyła samoczynnie punkt opatrunkowy dla rannych żołnierzy; dwóch nawet do czasu ekshumacji pochowała na swoim podwórku) i Anna Markowc – babka z Rewy. Najbliższy lekarz znajdował się w Pucku, a potem w 1925 roku w Gdyni.

Agata: Jakie zwyczaje panowały w okresie niemowlęcym?

Zygmunt Miszewski: W okresie niemowlęcym kobieta po rozwiązaniu piła czerwone wino grzane z żółtkami i cukrem. Obowiązywał okres zwany szestnica (sześć tygodni, podczas których nie wolno jej było wychodzić z domu). Po sześciu tygodniach kobieta udawała się do kościoła do tzw. wywodu, czyli błogosławieństwa, które zdejmowało z niej nieczystość. Wywód polegał na odmawianiu modlitwy przed ołtarzem, do którego przyprowadzał ją ksiądz, a kobieta w dłoni trzymała zapaloną świecę. Niemowlęciu po porodzie w przegubie prawej ręki przywiązywano czerwoną wstążkę chroniącą przed urokami. Przy zakładaniu górnych części odzieży zawsze powinna być wsunięta najpierw prawa rączka, aby dziecko nie było mańkutem. Pierwszy spacer na wolne powietrze mógł się odbyć dopiero po chrzcie – tak jak wywieszanie pieluch do suszenia na zewnątrz.

Z nakazu Cystersów(właścicieli tych ziem w latach 1224-1772) chrzest musiał się odbyć w ciągu 3 dni od dnia urodzin dziecka. W XX wieku termin ten zależy od zdrowia dziecka. Zaraz po urodzeniu umierające niemowlę mogła ochrzcić akuszerka. Rodzice chrzestni musieli być katolikami. Matką chrzestną nie mogła być kobieta w ciąży, ponieważ wtedy jedno z tych dzieci szybko umierało. Imię nadawano najczęściej po kimś w rodzinie.

Agata: A jak wyglądał ślub i weselne zwyczaje?

Zygmunt Miszewski:  Zaręczyny (zrękowiny) załatwiali swaci lub jeden swat. Po wstępnych uzgodnieniach zaręczyny odbywały się w domu kandydatki na żonę, do którego przybywał ze swoimi rodzicami kandydat na męża i omawiano zasadnicze sprawy ślubu i wesela. Ślub poprzedzały „zapowiedzi” trwające cztery tygodnie ogłaszane przez księdza w kościele. Po ich upływie (mówiło się, że „spadli wy z kazalnicy”) mógł się odbyć ślub. Ślub składał się z dwóch części: ślubu cywilnego – wprowadzonego w latach 70 – tych XIX wieku przez Bismarcka oraz ślubu kościelnego – najczęściej w kościele oksywskim lub od roku 1915 w kaplicy w Pierwoszynie. W przeddzień ślubu odbywał się tzw. polterabend, polegający na tłuczeniu wszelkiego rodzaju szkła na progu domu panny młodej. W dniu ślubu zaproszeni goście zjeżdżali pod dom panny młodej i wszyscy razem udawali się do kościoła. Po otrzymaniu błogosławieństwa od rodziców obojga stron młoda para bryczką, jako ostatnia w korowodzie pojazdów, udawała się do kaplicy (kościoła). Przy powrocie z kościoła para młoda jechała jako pierwsza przez zagradzający drogę ozdobny sznur, który opuszczano za cukierki dla dzieci i kieliszek wódki dla dorosłych. Nad przebiegiem wesela czuwał drużba. Wesele odbywało się u panny młodej lub tańczono w wynajętej sali, a na posiłek wracano do domu panny młodej. Pod oknami stali goście nieproszeni,  zwani „butnewi” lub „oknewi”. Był taki moment zabawy weselnej, kiedy zapraszano ich do środka na tzw. „tuńc dla oknewich”. Parze młodej obowiązkowo podawano zupę zwaną czerniną lub czarwiną, którą młodzi powinni zjeść z jednej miski, bo tak należało zaczynać nowe życie.

Agata: Interesuje mnie zabawa weselna – jak ludzie się bawili?

Zygmunt Miszewski: Tańczono wszystko, ale obowiązkowo musiał być: „koseder” – na przemian „chadzany” i „polka”, „Mareszka”, „Od błotka do błotka”, „wołtok” – trudny taniec morski tańczony trójkami (w takt muzyki naśladowano ruch morskich fal, by za chwilę pokazać wiry wodne czy wprost burzę – taniec trudny, wymagający przećwiczenia i dlatego może jako pierwszy wypadł z tradycji weselnej. Ostatni raz tańczono go w latach 20-tych ubiegłego wieku). Był też taniec panny młodej inaczej „brutczi tuńc” (panna młoda tańczyła z każdym, kto ją poprosi i wrzuci pieniążek do koszyka trzymanego przez drużbę). Oczepiny – zaczynały się tańcem „Nasza Nenka”. Następnie panna młoda siadała na krześle i przy pomocy swojej matki pozbywała się welonu (rzucanego przez pannę młodą do tyłu, gdzie stały wszystkie panny obecne na weselu), a na jego miejsce nakładała czepiec mężatki. Po oczepinach i kolejnym posiłku pierwszym tańcem był tzw. Dzik, po kaszubsku „Dżek” – popis męskiej zręczności i fantazji tylko dla dobrze wysportowanych młodzieńców. Po dłuższych tańcach wędrowano do stołów w takt tzw. „Klepocza” (dzisiaj to mniej więcej coś w rodzaju „A teraz idziemy na jednego”). Ostatnim etapem wesela były poprawiny, które miały miejsce po tygodniu od uczty weselnej. Zwano je „ograbinami” i chyba była to nazwa trafniejsza od tej pierwszej, ponieważ po ich zakończeniu w domu weselnym nie było co jeść.

Agata: A jak wyglądały obrzędy związane z pogrzebem?

Zygmunt Miszewski:  Przy konaniu dawało się umierającemu do ręki zapaloną gromnicę (duża świeca poświęcana w dniu 2 lutego – Matki Boskiej Gromnicznej). Na początku XX wieku istniał jeszcze dla tego momentu zwyczaj chodzenia wokoło łoża umierającego i dzwonienia dzwoneczkiem w celu odpędzenia złych mocy, duchów itp. Gromnicę gaszono po zgonie, a zapalano powtórnie przy trumnie zmarłego w tzw. „pustą noc”. „Pusta noc” to całonocne czuwanie i modlenie się przy trumnie zmarłej osoby przez rodzinę, przyjaciół i znajomych. O fakcie śmierci powiadamiano księdza i ten zarządzał w każdy dzień, aż do pogrzebu (były to zazwyczaj 3-4 dni) trzykrotne bicie dzwonu kościelnego. Odpłatnie zamawiano trzydzieści codziennych mszy (msze gregoriańskie), które były ponoć szczególnie pomocne duszom czyśćcowym (zwyczaj też zarzucony). W czasie „pustej nocy” odmawiano różańce (trzy, gdy zmarła osoba należała do Żywego Różańca,  jeden gdy nie należała), a w ich przerwach posilano się tym co było wcześniej przygotowane.

Chowano na cmentarzu oksywskim lub na Obłużu, a od roku 1928 także  na cmentarzu w Kosakowie. Ceremonia pogrzebowa całkowicie objęta liturgią kościelną nie zawierała elementów tradycji czy zwyczajów.

Agata: Czy może Pan opowiedzieć jeszcze o innych interesujących zwyczajach panujących na tym terenie i powiedzieć czy do dnia dzisiejszego jakieś przetrwały?

Zygmunt Miszewski: Temat tradycji, zwyczajów i obrzędów związanych z poszczególnymi świętami jest bardzo obszerny i jego omówienie zajęłoby wiele stron. Tutaj skupiamy się na tych dotyczących zawsze każdego człowieka niezależnie od tego gdzie żyje i co robi. To cykl: narodziny – życie dorosłe – śmierć.

Dla przykładu są obrzędy i zwyczaje związane z takimi okresami i świętami w roku jak: Trzech Króli – kolęda, Wielki Post, Wielki Tydzień, Święta Wielkiej Nocy, Noc Świętojańska (dawniej Święto Kupały), powitanie lata, Żniwa i Dożynki (Święto Plonów), Adwent, Wigilia, Święta Bożego Narodzenia (nazywane także Godami – godnie przeżyliśmy cały rok i teraz musimy się przygotować do następnego), Sylwester, Nowy Rok, odpusty w trzech kościołach gminy. Wiele tych świat sięga czasów prasłowiańskich i modyfikacji wczesnochrześcijańskich. Na wiele z nich nałożyły się wymogi współczesnego świata pełnego pośpiechu, wędrowania przez życie na skróty z komputerową szybkością. To chyba nie sprzyja pielęgnowaniu tradycji i zwyczajów naszych przodków. Gmina Kosakowo przez swoją działalność na rzecz kultury i dziedzictwa narodowego stara się pielęgnować stare tradycje, tworzyć nowe jak np. Festyn Kaszubski w Rewie, Dzień Gęsi w Dębogórzu, wyjątkowo okazałe dożynki w Kosakowie, Wybory Bursztynowej Miss Lata i wiele innych. Oddzielny temat godny omówienia to tradycja świąt państwowych czy narodowych. Wreszcie omówienia wymagałyby przysłowia ludowe, które są soczewką zwyczaju wynikającego z tradycji, a urodzonych przez wielowiekowe ludzkie doświadczenia. Dla przykładu: „Na świętego Grzegorza idą rzeki do morza” (znaczy topnieje lód, kra pływa i należy, jak bywało dawniej w Rewie, popłynąć na łososia), „Na świętego Józwa przez pole bruzda” (znaczy pierwsza wiosenna orka w dzień świętego Józefa), a co należy uczynić jeżeli te dni wypadają w niedzielę?

Agata: Co wcześniej znajdowało się na terenie, gdzie obecnie znajduje się lotnisko?

Zygmunt Miszewski: Tereny obecnego lotniska to są tereny Kosakowa, a dokładnie tereny należące do wioski Pogórze i wioski Pierwoszyno. W 1920 roku kiedy Polska odzyskała niepodległość powstał w Pucku Morski Dywizjon Lotniczy wodnosamolotów, które lądowały na powierzchni morza. Dla nich szukano zapasowego lotniska i były rozpatrywane dwa miejsca: teren za Kazimierzem i płaszczyzna Kępy Oksywskiej – szczególnie w rejonie Nowego Obłuża (dzisiejsze Babie Doły). Na tym terenie różnica poziomów na odległości 2 km nie licząc jednej górki, której już dzisiaj nie ma (nazywała się Podwójna Góra, albo po niemiecku Zwei Berg) wynosiła około 1 m, więc nadawała się świetnie na lotnisko zrobione przez naturę. Na tym terenie zrobiono takie lądowisko, jak gdyby zapasowe lądowisko dla samolotów z Rumii Zagórza, ponieważ już w 1926 r. uruchomiono tam lotnisko cywilne, z którego odbywało się – to też ciekawostka – 5 lotów dziennie do Warszawy. W1939 roku na tym zapasowym lotnisku usiadły trzy samoloty podlegające płk Stanisławowi Dąbkowi jako klucz łączności. Nie spełniły żadnej roli w czasie II Wojny Światowej i Pułkownik pod koniec działań wojennych nakazał dowódcy tego klucza polecieć do Szwecji. Z trzech samolotów jeden doleciał, jeden spadł z powodu awarii zaraz po wystartowaniu, a jeden nie wystartował wcale, bo miał niesprawną maszynę. W1923 roku na tym lotnisku (to też ciekawostka) odbyły się zawody szybowcowe. 1939 rok – zajmują ten teren Niemcy. Cały ten teren był pod obserwacją niemieckich właścicieli majątków ziemnych: na Starym Obłużu – Tymiana, na Nowym Obłużu drugiego Tymiana (to byli bracia), a w środku tego dzisiejszego lotniska była miejscowość Stefanowo, gdzie też właścicielem był Niemiec. Na Kępie Oksywskiej było pięć majątków ziemskich, z czego trzy były własnością niemiecką. W 1939 roku Niemcy momentalnie przystąpili do pomiarów i do budowania tutaj lotniska, które w 1943 roku zostało oddane do użytku. Zlikwidowano jednocześnie, budując to lotnisko, dwie wioski -wspomniane przeze mnie Stefanowo i trochę bliżej Pierwoszyna – polski majątek ziemski Pierwoszyńskie Pustki, albo Kreftsfelde po niemiecku. Stefanowo nazywało się po niemiecku Amalienfełde. Cale lotnisko było budowane za pomocą łopat (nie było w tym czasie maszyn, spychaczy itp.). Ciekawostka związana z tym lotniskiem: w 1939 roku Niemcy burzą w Kosakowie kościół – zburzyli go dokładnie po 1941 roku wykorzystując go na budowę lotniska.

Agata: Czy na terenie gminy Kosakowo istniały kiedyś inne ciekawe miejsca, których w tej chwili nie można znaleźć na mapie?

Zygmunt Miszewski: Oczywiście, że istniały. Pierwszy taki przykład to gród wczesnośredniowieczny w Dębogórzu. Zachowała się tylko malutka górka, którą już nawet miejscowi nie są w stanie odróżnić. Gród przy Dębowej Górze – tak się nazywał. Dębogórze wzięło nazwę od Dębowej Góry. Kolejne miejsce to tzw. Zaklęty Zamek (niedaleko Kazimierza). Na terenie gminy znajduje się – na Babich Dołach – bunkier nazywany powszechnie bunkrem Goeringa, który dotyczył lotnictwa niemieckiego. Dalej z ciekawych miejsc, których już nie można znaleźć na mapie jest nieistniejąca miejscowość Beka – ona formalnie stała już po drugiej stronie rzeki Redy i wchodziła w skład Osłonina, ale obsługiwała w zasadzie – Rewę. Było to miejsce postoju rewskich statków handlowych, których w Rewie było w 1920 roku dokładnie dziesięć. Później ich było mniej, a przedtem był taki moment, że było ich aż  piętnaście. W tym rejonie na dnie morza leżą cztery z nich.  Wreszcie rzecz najważniejsza, której nie można już znaleźć na mapie, to młyn wodny w Mostach – w budynku po młynie mieszkają obecnie ludzie (został zamieniony na dom mieszkalny) i brakuje piekarni, która też została zamieniona na dom mieszkalny.

Agata: Proszę opowiedzieć jeszcze historię dębu w Pierwoszynie, który dzięki Panu został pomnikiem przyrody.

Zymunt Miszewski: W latach 1865 – 1870 na tych terenach przeszła kolejna fala zarazy morowej – krótko mówiąc tyfusu, duru brzusznego i cholery. Ludzie umierali – 1/4 % populacji lub 1/3 wymierała. Był to okres zaborów pruskich. Niemcy nie pozwalali chować tych ludzi na zwykłych cmentarzach. Każda wioska musiała sama sobie znaleźć miejsce, gdzie można by było pochować zmarłych na zarazę morową. Te miejsca w stosunku do wioski leżały na południowo wschodnim terenie (ze względu na to, że wiatry wieją najczęściej z północno-zachodniego kierunku, więc wywiewały zarazki – chociaż jak się później okazało nie było tych zarazków). Było kilka takich cmentarzy w okolicy gminy. Te cmentarze zazwyczaj zaznaczano w jakiś sposób. Często były to kamienie, krzyże, a często długowieczne drzewa – i tu posadzono taki dąb około roku 1865-70. Było tutaj 230 mogił – dzisiaj cała wieś ma tyle ludzi. Należało tych ludzi obowiązkowo pochować bez odzieży, bez trumien i wszystkiego innego, żeby ziemia jak najszybciej rozprawiła się z chorobą. W 1909 roku drogą z Pierwoszyna do morza pan Bernard Chrzanowski (prawnik poznański) doszedł do miejsca, gdzie były te mogiły. Stał tam także mały krzyż. Usiadł na kamieniu – podumał chwilkę i poszedł dalej. Wyszedł w Mechelinkach na kaszubski brzeg.

Cytat z książki Zygmunta Miszewskiego „Bajania Starego Detłaffa”: „… Główny pień, wcale nie prostopadły do gruntu, z ogromną gulą tuż pod rozgałęzieniem pierwszych konarów, otoczony jest w promieniu jednego metra zbitą masą korzennych odrostów, które zapewne chronią go przed bezpośrednim dostępem różnych nieszczęść. A była już tutaj siekiera, co odskakiwała po każdym uderzeniu w pień niepozwalający tym samym naruszyć swojej struktury: był także ogień, co przyległą trawę pochłonął, a pień dębu ledwie nieco osmalił… „

Agata: Dziękuję bardzo za rozmowę.