„Wyzwoliciele” ze Wschodu

W dniu 1 kwietnia 1945 roku rozpoczął się szturm na Kępę Oksyw­ską. Jednostki 132. Korpusu Piechoty gen. mjr. F. Korotkowa i walcząca wspólnie z nimi 1. Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte opa­nowali wieś Dębogórze. W ciągu następnych trzech dni walczyli o Suchy Dwór i wyzwolili go. Następnie wyparli Niemców z Kosakowa, Pogórza,  Mostów, Mechelinek i Rewy. W końcu zdobyto Babi Dół. Ostatecznie całe Oksywie zostało oswobodzone.

Wkrótce potem okazało się, że „wyzwoliciele” ze Wschodu byli jesz­cze gorsi niż Niemcy. Do Pogórza weszli od strony Chyloni. Pani Lud­garda Ilicka wspomina, że któregoś razu przyszli wieczorem do sąsiada Plichtów i powiedzieli, że chcą dziewczynek. Sąsiad też miał córki, ale wiedząc, że Plichtowa jest wdową, ma cztery córeczki i nikogo do obro­ny, przyprowadził Rosjan do niej. To nie był dobry człowiek… Ci dwaj Ruscy siedli przy stole i do menażki wypełnionej spirytusem lub wódką dolewali wodę. Rozcieńczali to i popijali. Jedna z sióstr szczególnie przy­padła im do gustu. Wówczas matka warknęła do sąsiada: Sąsiad wie, że u nas nie ma chłopa, i tylko dlatego przyprowadził do nas Rusków? Ten przetłumaczył Rosjanom jej słowa, czego Plichtowa omal nie przypłaciła życiem. Na szczęście jeden z „gości” okazał się spokojniejszy perswadując skutecznie drugiemu: Ona wdowa. Zobacz jak te dzieci płaczą. Nie rób nic, nie rób.

Gospodyni podała im wtedy wodę do tej wódki i uciekła. W domu było wiele dziur od pocisków. Korzystając z okazji, jedna z sióstr także uciekła przed taką dziurę. Zostało czworo dzieci: trzyletnia siostra, sze­ścioletni Leoś, dwunastoletnia Lusia i jej druga, czternastoletnia siostra. Lusią szukającą mamy zaopiekowała się sąsiadka. Zatrzymała ją u siebie. Tam mama znalazła ją następnego dnia.

Do Rewy Rosjanie wkroczyli natomiast od strony Mrzezina. W czasie przeprawy wielu z nich potopiło się na torfowiskach. Tak oto wspomina te wydarzenia Gertruda R: Całą noc trwała strzelanina. Rano cisza. Sły­chać było jedynie pojedyncze wystrzały z karabinów. Któryś z mieszkań­ców wyszedł z domu i powiedział: „Ruscy idą”. Żołnierze walili kolbami w drzwi, gwałcili młode dziewczyny, demolowali, co popadnie. Mieli długie szpice, którymi kłuli ziemię w poszukiwaniu ukrytych rzeczy. Wyciągali wszystko, co znaleźli i niszczyli. Rozgościli się w domach Rewian. Trzeba było im gotować. Z tym, że oni wszystko chcieli już, nie mieli ochoty ani cierpliwości czekać. Ciągle wrzeszczeli i poganiali.

Kilka dni później radzieccy żołnierze, podobnie jak we wrześniu 1939 roku żołnierze niemieccy, rozkazali wszystkim opuścić swe domy. Krzy­czeli, żeby uciekać. Pretekstem był stan wojny. W istocie chodziło im o to, aby móc bezkarnie rabować. Około 8 maja mieszkańcy Rewy powróci­li do swych domów. Inaczej niż we wrześniu 1939 roku wszystko było zniszczone i splądrowane. Żołnierze poszli na zachód. W Rewie pozostał jedynie patrol. Gdy opadła woda, na torfowiskach i plaży leżało mnóstwo radzieckich trupów.

Z chwilą wyzwolenia kraju spod hitlerowskiej okupacji Polska znala­zła się w orbicie wpływów Związku Radzieckiego. Wpadliśmy „z deszczu pod rynnę”…